Nawet jeśli nie chciałeś, nie miałeś takich zamiarów, jeśli potrafisz wytłumaczyć dlaczego zachowałeś się tak a nie inaczej, słowa niczego nie zmienią. Gdzieś w głębi serca pozostaje wyrzut wobec samego siebie. Świadomość i proste, wyjaśniające wszystko stwierdzenie „Olaf, dałeś d..y”.
Wszystkie wyprawy górskie borykają się z tym samym problemem. Jest nim przywództwo.
Przygotowując się do wyprawy na Elbrus, uważałem że mnie ten problem nie dotyczy. Po „x” wyprawach, „y” zespołach i „z” wyzwaniach, miałem przekonanie, wręcz pewność, że potrafię zapanować nad pięcioosobowym zespołem. Tym bardziej, że byłem tu już wcześniej, znałem drogę i przygotowany plan przebiegu akcji w górach. Niestety, byłem w błędzie, Już na samym początku okazało się jak ważne są podstawowe kwestie takie jak dobór zespołu a przede wszystkim jego umiejętności.
Szybko okazało się, że zakładanie damy radę i wszyscy będą zadowoleni można włożyć miedzy bajki. Bo jak tu być zadowolonym skoro cześć chciała przeć do góry a druga potrzebowała czasu aby oswoić się z wysokością. Każdy zaczął ciągnąć resztę w swoją stronę. Straciłem posłuch a może to po prostu nie miałem dość charyzmy aby okiełznać różne ambicje i oczekiwania. Tak czy inaczej zespół rozpadł się na drużyny, które zaczęły żyć swoim własnym życiem. Pomimo apeli i próśb nastąpił podział a ja niczym między młotem a kowadłem próbowałem pogodzić wszystkie potrzeby.
Efekt? Chcąc być wszędzie nie jesteś nigdzie. Chcąc pomóc wszystkim nie pomożesz nikomu. Część drużyny zdobyła szczyt ale najsłabszy jej członek został na dole. A ja zamiast mu pomóc i wesprzeć nawet kosztem nie wejścia na górę miotałem się z lewa na prawo. Zdobyłem kolejną górę ale do kraju wróciłem przegrany…