Krispol

Data współpracy: 06.2010 - 02.2015

Czasami spotykamy osoby, które dość mocno zapadają w naszej pamięci. Więcej, osoby od których możemy się wiele nauczyć, poprzez samą możliwość obserwowania jak pracują i jak myślą. Często efektem zostają, pewne skojarzenia lub nawyki. Coś co przekładamy na dalszą, własną pracę pamiętając, skąd pochodziła inspiracja. Jedną z osób, które na pewno dały mi do myślenia był Prezes i właściciel firmy Krispol.

 

 

Przez kilka lat współpracy nasze myślenie o planowanych działaniach różniło się prawie w każdej kwestii. Pomimo mojej wrodzonej energii i daru przekonywania, tu w Krispolu, natrafiałem na mur. Nie chodziło o to, że pomysły były dobre czy złe. Raczej o zdrowy rozsądek i styl pracy, który przez ponad 20 lat przyniósł tej firmie tak olbrzymi sukces. Bo jak inaczej nazwać wyniesienie jej z garażu do poziomu jednego z trzech największych producentów bram garażowych w Polsce? Firmy o stabilnym budżecie i stale rosnącej sprzedaży.

 

I na to wszystko przychodzi młody gniewny (czytaj ja). Wizjoner pełen pomysłów i projektów. Energii do zmian i wdrożenia nowego mówienia o marce. Trafia na stabilną, poukładaną strukturę, posiadającą jasną drogę i kierunek rozwoju. Owszem jest ona w momencie, w którym ta dobrze naoliwiona maszyna potrzebuje powiewu świeżości. Troszkę innego spojrzenia. Ale przecież Pan wizjoner nie jest alfą i omegą. Przecież firma przez lata działała bez jego udziału i przez kolejne będzie robić dokładnie to samo. Może trzeba będzie znaleźć jakiś złoty środek? Z perspektywy czasu wydaje mi się, że go znaleźliśmy a ja przez kilka lat naszej współpracy nauczyłem się dużo więcej niż w niejednej szkole. Trzy rzeczy na zawsze zapadły mi w pamięć.

 

I tu pojawia się nauka pierwsza. Kiedy siadaliśmy do nowych projektów ja odpalałem swoją niezwykłą gadkę. Rozkręcałem się, rzucałem pomysły mówiąc co dzięki nim osiągniemy. Mówiłem, mówiłem, mówiłem a Prezes… słuchał. Siedział sobie na tym swoim fotelu i słuchał. Cierpliwie niczym nauczyciel odbierający egzamin patrzył w okno czekając na koniec, tego jakże wciągającego monologu. Kiedy monolog się skończył, nie tracąc czasu na równie skomplikowane i złożone zdania mówił po prostu „nie”. A potem zaczynał punktować. To, to, to, to i jeszcze to… Oczywiście broniłem swoich racji i przekonywałem do ich słuszności. Biorąc jednak pod uwagę nasze role w firmie, przechodziły one bez echa. No może nie do końca. Przecież nie po to zaproponowano mi współpracę by nie korzystać z moich umiejętności. Tyko, że w tym przypadku przepuszczano je przez sito doświadczenia i zdrowego rozsądku. Prezes nie robił żadnych pochopnych ruchów (no może poza jednym projektem do którego udało mi się go namówić) ale zawsze dawał czas aby projekty dojrzały i nabrały właściwego koloru. To właśnie w firmie Krispol zrozumiałem jak ważne jest aby umieć słuchać a przede wszystkim nabrać pokory do siebie i swoich pomysłów.

 

Duga nauka to tzw. zasada B52. Pewnego dnia, kiedy rozmawialiśmy o dotarciu do klientów (przypominam, że miało to miejsce 100 lat temu, jeszcze przed rozwinięciem się narzędzi online) usłyszałem następującą historię.

– Wiesz czym jest metoda B52? Nie? No to posłuchaj… pod koniec II wojny alianci robili naloty na cele w Niemczech. Ładowali do samolotów tony bomb i robili nalot zrzucając je na wszystko co mogło być potencjalnym celem. Naloty dywanowe zrównały z ziemią całe miasta ale… zrównały też ziemią całkiem sporo niemieckich fabryk. Czy to się opłacało? Jak widać tak. Bombowce B52 latały non stop. I teraz do rzeczy. Czasami nie warto silić się na kombinowanie, tylko trzeba naprodukować materiałów i uderzyć nimi w rynek nie biorąc jeńców. Nawet jeśli na sto stracimy ich dziewięćdziesiąt, to przecież ustrzelimy np. 10! A przy tym pamiętaj tych pozostałych 90ciu też być może kiedyś będzie chciało kupić naszą bramę…

 

Nauka trzecia, zasada „4+”.

Wyobraź sobie, że siedzisz nad projektem godzinami. Ba! Spędzasz nad nim tygodnie. Dopracowujesz wszystkie detale pilnując aby żaden element nie umknął twemu czujnemu spojrzeniu. Mija czas. Przepalasz pieniądze a projekt jest ciągle dopieszczany. I tak to trwa i trwa, aż do skutku. Tylko na koniec, kiedy pojawia się biznesowy rachunek, trzeba sobie odpowiedzieć czy było to tego warte.

 

– Zróbcie mi to na „4+” – powiedział Prezes przy jednym z naszych pierwszych projektów – ludzie często nie zobaczą różnicy między „4+” a „5” tką. Tylko ja ją zobaczę na swoim zegarku i portfelu. Czasami dopieszczanie czegoś odnosi dokładnie odwrotny skutek do zamierzonego. Lepiej zostawić coś zrobione na czwórkę z plusem a całą energię i pieniądze przeznaczyć na kolejny projekt.

 

Projekty realizowane w ramach Agencji Kiwigroup.

 

 

Może Cię także zainteresować

pozostale

Lista…

pozostale

Porozmawiajmy.com