Przez kilka lat współpracy stworzyliśmy dla niej nie tyko nowy znak i identyfikację ale również komplet materiałów sprzedażowych. Jednym z nich był katalog produktów wzbogacony cennikiem oraz wzornikami. I właśnie tu zaczęła się historia jakże wymownego słowa „rzeźnia”.
Maciej był z jednej strony wymagającym klientem z drugiej miał świadomość skali zadania i związanych z tym trudności. A tych było całkiem sporo. Zaczynając od zdjęć produktów a kończąc na weryfikacji kodu dla baterii prysznicowej, chrom, prawy. Trzeba było zbudować odpowiednie studio, ustalić listę produktów, listę zdjęć wizerunkowych i kolejność ich realizacji. Dogadać z firmą terminy dostaw, wyładunku, montaż, demontażu i zabrania na magazyn. Wybrać elementy dekoracji, stylistykę akcentów, modelkę, ręczniki i przysłowiowy kolor spinki do włosów.
A przecież cały czas mówimy tylko o zdjęciowej sesji. Gdzie layouty, składy, copy, grafiki, wykresy, próbki i milion innych spraw. Myślę, że osoba która nigdy nie przygotowywała katalogów nie jest wstanie wyobrazić sobie ilości związanych z tym detali. Na to wszystko nakłada się jeszcze parametr czasu no i oczywiście akceptacji. Jak wiadomo klient musi zweryfikować dosłownie wszystko! Musi sprawdzić, ocenić, kazać zmienić, no i na sam koniec ewentualnie zaakceptować. A co jeśli klient jest typem upierdliwca? Jeśli potrafi zatruć życie tysiącem, zupełnie nie potrzebnych a co gorsza nie trafionych uwag? Patrząc na Ciebie groźnym wzrokiem powie „Pan kompletnie nie zna misji ani wizji naszej firmy” „Tak pokazany produkt nie trafi do grupy naszych odbiorców” „czy Pan wie jakie są nasze przewagi konkurencyjne? Na zdjęciach ich w ogóle nie widać!”. Myślę, że niejeden account nie raz był bliski otwarcia swoich żył. Położenia na wersalce w kącie biura i powiedzenia „to koniec” „to prawdziwa rzeźnia”.
W naszym przypadku słowo „rzeźnia” padało z ust szefa marketingu. I do tego notorycznie! Można powiedzieć, że było przysłowiowym przecinkiem przerywającym wypowiedź, lub akcentującym jakąś ważną, przepraszam, bardzo ważną rzecz. „Rzeźnia” rządziła, była dosłownie wszędzie. Po kilku tygodniach kładliśmy się i budziliśmy z „rzeźnią” na ustach. Siadając do komputera, odbierając telefon, wysyłając kuriera idąc na stronę…
„Rzeźnia…”
Ale to może właśnie dzięki niej a raczej towarzyszącemu jej uśmiechowi Macieja, krok po kroku, rzeźnia za rzeźnią dotarliśmy do momentu, w którym DTPowiec nacisnął „eneter” i wysłał pliki do druku. „x” stron „y” zdjęć i „z” tekstów popędziło światłowodami wprost na spotkanie z ryzami papieru. Wydawać by się mogło, że to już koniec.
Nic z tego! Teraz rozpoczęła się „rzeźnia” odbioru druku…
Projekty realizowane w ramach Agencji Zero2.