Plan wyjazdu do Ameryki Płd. Był bardzo prosty. 5ciu młodych mężczyzn, dwa kraje i trzy tygodnie podroży. To nie miało prawa się nie udać! Poza wyjątkową atmosferą, pełną jakże swojskich rozmów i przytyków, czas upływał nam na odkrywaniu niezwykłych uroków tej odległej krainy. Jednym z owych uroków była kuchnia. Nie da się ukryć, że w dużym stopniu odbiegała ona od znanych w kraju smaków przecież jak to się mówi, celem każdej podróży jest odkrywanie! Poznawanie nowego! Rzucenie w wir kulinarnych przygód i nieznanych dotąd rozkoszy!
W tym całym odkrywaniu prym wiódł Misiu, który nie odmawiał sobie coraz to bardziej wyszukanych potraw. I tak los pchnął nas do Aquas Calientes, niewielkiej mieściny u stóp Machu Picchu. Zmęczeni trzydniowym trekkingiem i podłym jedzeniem na trasie, niczym wygłodniałe wilki rzuciliśmy się do najbliższej restauracji. Tam złapaliśmy za karty i zaczęliśmy zamawiać dania. Jako ostatni odezwał się Misiu.
– Mam pytanie, co to jest „cuy”.
– „cuy” to „cuy”, bardzo dobre – odpowiedział z uśmiechem kelner.
– Nie wątpię, że dobre, ale co?
– Czekaj – powiedział Gryzli sięgając do podręcznego słowniczka – C… Cu… Cuy… Mam! Świnka morska!
– Świnka – powtórzył Misiu. Zrobił jedną ze swoich najłagodniejszych na świecie min i spojrzał na kelnera – poproszę.
– No co ty! – Buciej aż podskoczył ze zdziwienia – zjesz świnkę morską?
– No zjem, skoro jest w karcie, dlaczego miałbym nie spróbować?
– Może dlatego, że jest to małe, biedne, domowe zwierzątko – wtrącił Kończak.
– I do tego niczemu nie winne – dodał Gryzli.
– Pewnie miało swoje normalne, małe świnkowe dzieciństwo.
Dołożyłem kolejną cegiełkę do opowieści, która nagle zaczęła żyć swoim własnym życiem. Każdy z nas, patrząc pełnymi wyrzutu oczami, dodawał cześć historii peruwiańskiej świnki.
– Miała na imię „Lusia”.
– Miała swoją przyjaciółkę i opiekunkę. Peruwiańską dziewczynkę mieszkającą w biednym domu na skraju miasta.
– Dziewczynka każdą wolną chwilę spędzała z Lusią opowiadając co spotkało ją w szkole albo na podwórku.
– Przed snem przytulały się do siebie obiecując dozgonną miłość.
– Pewnego dnia dziewczynka po powrocie ze szkoły nie mogła nigdzie znaleźć swojej małej przyjaciółki.
– Pobiegła do taty, który z bólem serca powiedział jej prawdę. Stracił pracę, nie mieli pieniędzy, nie mieli co jeść. Sprzedali już prawie wszystko. Kucharz z restauracji zaproponował, że kupi od nich Lusię. Ojciec długo się wahał ale w końcu z bólem serca podjął decyzję. Kiedy dziewczynka wyszła do szkoły zawiózł bogu ducha winne zwierzątko.
– Przed wyjściem z domu mała Lusia ostatni raz spojrzała na łóżko w którym co wieczór zasypała w objęciach swojej przyjaciółki.
W tym momencie na stół wjechały nasze posiłki. Wszyscy rzucili się na jedzenie. Z wyjątkiem Misia, który z oczami pełnymi wyrzutów patrzył na stojący przed nim talerz. Na jego środku, pośród kolorowych warzyw, siedziała sobie świeżo upieczona Lusia. Co gorsza podali ją w całości razem z pyszczkiem, ząbkami i wpatrującymi się w Misia oczętami. Biedny Misiu… złapał za widelec wbił go w udko świnki i zrobił pierwszy kęs. W tym momencie Kończak odstawił szklankę z piwem.
– Czy mówiłem Wam, że Lusia miała młodszą siostrzyczkę, którą…
Nie udało mu się skończyć zdania. Oaza spokoju jaką zwykle był Misiu trzasnęła widelcem o stół.
– Przepraszam, czy może mi Pan podać wodę? I proszę podać zabrać talerze, już się najadłem…