Do Nowego Orleanu przyjechaliśmy niczym klasyczni turyści. Przybyć, zobaczyć przejść się główną ulicą, zrobić kilka zdjęć i oczywiście posłuchać Jazzu. Tak by po powrocie móc powiedzieć, byliśmy, widzieliśmy i wiemy jak jest. Trudno się dziwić że Nowy Orlean odwzajemnił się tym samym, pokazał tyle ile warte było kupione przez nas piwo w restauracji na głównej ulicy. W końcu czego więcej mogliby chcieć turyści pędzący przed siebie z przygotowanymi do strzału aparatami.
A przecież każde miasto ma swoją magię, czar który niosą z sobą chwile spędzone na odkrywaniu jego uroków i tajemnic. Wystarczy tylko chcieć posłuchać by poznać historię tych co byli przed nami i tych którzy codziennie wieczorem przemierzają ulice wracając do swoich domów po kolejnym ciężkim dniu. Przyłożyć głowę do muru, pochylić się nad chodnikiem, usłyszeć jego tętno i płynący ulicami potok ludzkich spraw. To właśnie te sprawy dają miastu siłę. Bez nich kamienne ściany budynków tkwiłyby niczym martwe posągi pośrodku pustynnego piasku. Tak, to ludzie ożywiają miasto a ich historię sprawiają, że są one żywe nawet po tysiącach lat.
Jeśli przybywasz na chwilę, w pośpiechu, bez czasu by powiedzieć dzień dobry ulicom kryjącym sekrety swoich mieszkańców, nie powinieneś liczyć na zbyt wiele. A jednak liczyliśmy. W końcu skoro przybywamy tu z drugiego końca globu należy się nam jakiś szacunek! I żadne miasto ani zakątek nie powinien o tym zapominać! Najciekawsze, że jadąc nie zdajesz sobie do końca sprawy z własnej roli i praktycznie żadnego udziału w życiu miejsc do których przybywasz. Następnego dnia na ławeczce nad Missisipi usiądą kolejni turyści a miasto nawet nie zauważy zmiany. Poza paroma dolarami wpływającymi do kieszeni mieszkańców nic się nie zmieni.
Kiedy przekroczyliśmy próg Francuskiego Kwadratu od razu poczułem, że jest to kraina z troszkę innej bajki. Oczywiście knajpki pełne ludzi i gwar na ulicach były takie same jak wszędzie ale pod balkonikami starych kamieniczek można było poczuć… No właśnie można było. Zamiast gnać przed siebie, trzeba było tylko usiąść i poczekać. My chcieliśmy tego samego co wszyscy knajpy, alkoholu i jazzu. Zaczęliśmy od butelki wina na ławce nad brzegiem Missisipi. Patrząc na mieniące się lampy na drugim brzegu rzeki, sączyliśmy wątpliwej jakości winopdobny napój. To była cudowna chwila, szkoda że mieliśmy tylko jedną butelkę. Kolejny krok nie był już tak przyjemny. Gdzie jest Jazz? Powiem szczerze o Jazzie wiem niewiele, powiem więcej, wiem o nim kompletnie nic. Ale w końcu to Nowy Orlean. Jazz być musi.
I tu nastąpiła chwila, w której miasto pokazało mi pierwszą żółtą kartkę za turystyczny pośpiech. Wchodząc do kolejnych lokali czułem, że coś jest nie tak. Po chwili wiedziałem co. Muzyka. A właściwie jej brak. Owszem w knajpach były zespoły, które dmuchały w trąbki i miękkim murzyńskim głosem śpiewały do rozbawionych “fanów” z całego świata. Tylko, że muzyka to coś więcej, zwłaszcza w takim mieście jak Nowy Orlean. Muzycy powinni ją czuć i chcieć dzielić się nią z tymi, którzy przyszli ich posłuchać. W końcu tutaj Jazz brzmi inaczej. Miasto oddycha muzyką, którą stworzyło. Daje jej coś wyjątkowego a muzycy niczym posłańcy powinni przekazywać ją dalej. Tymczasem panowie na scenach poza zwyczajowym, “dziękujemy, jesteście cudowni” nie prezentowali żadnych emocji. Gdyby zamiast nich stało parę figur od Madame Tussauds efekt byłby podobny. Przynajmniej dla mnie. Posiedzieliśmy chwilę w jednym z barów i ruszyliśmy szukać dalej. W końcu trafiliśmy na małą uliczkę gdzieś na uboczu. Przed jedną z knajp stała kolejka ludzi czekająca na bilety. “To tu” pomyślałem podchodząc bliżej, “tutaj poczuję muzykę Nowego Orleanu”. Weszliśmy na kolejne piwo do knajpy naprzeciwko. 15 min, później poszliśmy po bilety.
– dzień dobry, poproszę dwa bilety – powiedziałem
– nie ma
– ale…
– nie ma – powtórzył bramkarz
– ale, my przyjechaliśmy, jesteśmy w podróży dookoła…
– nie interesuje mnie twoja podróż i oszczędź sobie gadania, biletów nie ma jeśli chcesz ustaw się za tamtą grupą. Oni też czekają.
Przed oczami zobaczyłem wielką czerwoną kartkę. Nowy Orlean krótko i zwięźle pokazał mi miejsce w szeregu. W jednej chwili za pomocą wskazującego palca bramkarza, dał do zrozumienia jak wiele mogę dostać jeśli poświęcę mu troszkę więcej niż jeden krótki wieczór. Ile mogę stracić gnając za szybką, tanią, atrakcją.
Nowy Orlean to cudowne miejsce. Od pierwszych chwil czujesz jak bardzo przesiąknięte jest swoją historią. Nie zapomnę porannego spaceru wąskimi uliczkami, gdy obserwowaliśmy ulice budzące się do życia. Patrzyliśmy na ludzi, którzy pośród przepięknych domów leniwie wykonywali swoje codzienne obowiązki. Ich uśmiechnięte twarze w ciepłych promieniach słońca. Zrozumieliśmy jak bardzo żyją miastem i ile mogliby o nim powiedzieć. Jeśli Nowy Orlean da nam szansę poznać się bliżej, obiecuję że odwiedzimy go jeszcze raz…