Potrzebowaliśmy z Adamem aż trzech lat by wejść na szczyt.
Matt piękna góra będąca spełnieniem marzeń niejednego alpinisty. Jego spiczasty wierzchołek odcina się ostrą krawędzią od błękitu czystego nieba. O zachodzie rozdziera na pół czerwień horyzontu by o wschodzie rozbłysnąć pierwszymi promieniami wstającego słońca. Góra symbol. Czasami słodka niczym czekolada Turbelorone a czasem przynosząca tylko gorycz porażki. Trzeba stanąć na szczycie, tylko tyle i aż tyle. Jej pionowe ściany nie ułatwiają zadania a osuwiska kamieni ostrzegają przed zbytnim optymizmem. Przecież wystarczy chwila nieuwagi by wymarzony smak był tym ostatnim w naszym życiu. To chyba w ogóle domena gór. Ta niezwykła fascynacja prowadząca na sam skraj ryzyka.
Ile razy widziałem jej smutny efekt. Parzyłem na przegranych, żegnałem zostających tam wysoko przyjaciół . Chyba właśnie tym urzekają góry z jednej strony kusząc z drugiej ucząc pokory. I być może właśnie pokora kazała nam dwa razy zawrócić będąc tuż, tuż, o kilka kroków od szczytu. Powiedzieć pass, przyjadę za rok. Być może to jeszcze nie czas. Góra poczeka, nie chce się jeszcze z nami żegnać. Mamy do niej wrócić, raz jeszcze dotknąć grani. Poczuć wpijające się w ręce skały. Być częścią tej niezwykłej przygody, kiedy budząc się otwierasz oczy i widzisz wstający pod tobą świat. Wyłaniające z mgły doliny, ścieżki, dzikie urwiska. Kiedy czujesz na twarzy pierwsze promienie słońca a stukot spadającego kamienia przerywa ciszę poranka.
Góry od zawsze były moją pasją. Urzekały, ciągnęły. Niczym szepczące do ucha Odyseusza syreny, wołały zostań, nie odchodź. A kiedy odchodziłem czekały tuż za krawędzią horyzontu wiedząc, że i tak do nich wrócę. Bo gdzie indziej miałbym wracać… Nie liczył się dla nich dom, rodzina, przyjaciele. Zachłannie chciały zastąpić Ci wszystko dając tak wiele a jednocześnie nic.
Wszystko i nic. Słodycz i gorycz. Zwycięstwo i porażka. Ludzkie miłostki i nienawiści zaklęte w jednym dotyku kamienia. Tak jakby ten właśnie dotyk miał być odpowiedzią na wszystkie trapiące Cię pytania. Ktoś kto nie spróbował nie będzie w stanie zrozumieć jak trudno powiedzieć sobie stop. Zrezygnować z pragnień, z niezrealizowanych celów, z gór…
A jednak ten dzień nadchodzi. Stajesz przed lustrem wiedząc, że coś się skończyło. Nie będzie już tak jak kiedyś. Ani lepiej, ani gorzej. Będzie inaczej. Zmienią się priorytety. Matterhorn poczeka, nawet kolejne dwa lata a ty patrząc na odległy o kilka kroków szczyt powiesz nie teraz. Uśmiechniesz się i wrócisz do domu…